Idea Kleine Teichbaude zrodziła się z pasterskiej budy. Pasterz zamieszkujący Małą Chatkę nad Stawem żył z wypasu kóz, pełniąc jednocześnie rolę ochroniarza dla hodowlanych pstrągów. Na przestrzeni wieków, jednoizbowa chata uległa licznym modernizacjom i przebudowie. Powstało schronisko, z pierwszą w Sudetach biologiczną oczyszczalnią ścieków i samoobsługową wypożyczalnią nart.
Samotnia przeżyła niejedną wojnę, w tym tę najważniejszą, by nie ulec powszechnej komercji. Wsparte przez rzesze popularnych i nieznanych miłośników gór oraz Ministerstwo Kultury, nadal stoi niewzruszenie tuż nad taflą Małego Stawu.
Na początku był niepozorny schron dla strażnika, który wypływając łódką na staw miał baczenie na okolicznych kłusowników pstrąga. Dodatkowe zajęcie zleciła pasterzowi znana w Sudetach, majętna rodzina Schaffgotsch. Rodowe nazwisko przewijało się wśród właścicieli ziemskich przez długie lata. W XVII wieku zarządzali również Małym Stawem.
Kleiner Teich to jeziorko polodowcowe, wypełniające dno kotła w Sudetach Zachodnich. Położone na południowy zachód od miasta, administracyjnie przynależy do gminy Karpacz. U podnóża Smogorni i Równi pod Śnieżką, na wysokości 1183 m n.p.m., rozpościera się krystalicznie czyste lustro stawu. Głęboka na ok. 7 metrów powierzchnia sięgająca 3 hektarów, przez większą część roku jest skuta lodem. Temperatura wody w letnich miesiącach osiąga maksymalnie 14°C. Spośród ubogiej fauny można tu spotkać traszkę górską, ropuchę szarą, czy potokowego pstrąga lub prawdziwy relikt polodowcowy w postaci wirka - prymitywnego płazińca. Przez Mały Staw przepływa Łomnica, która łącząc się z potokiem Wielkiego Stawu, kończy swój bieg w dopływie rzeki Bóbr. Jego obwód nie jest wcale taki mały jak nazwa wskazuje, długi na 255 m i szeroki na 185 m, prezentuje się dość okazale. Tylko sąsiedztwo siostrzanego dużego stawu, wpłynęło na to określenie. Prawie 12 metrów powyżej lustra wody znajduje się malowniczo usytuowane schronisko. Zanim jednak historia dotrze do granic obecnych czasów, warto skupić się na genezie powstania klimatycznego azylu dla turystów.
Nad Małym Stawem wyrosła pierwsza buda pasterska
Pierwsze wspomnienia o chatce datuje się już na 1670 r., kiedy to niejaki Christian Gryfius (Chrystian Gryphius) – śląski pedagog, filolog klasyczny i poeta, wracając z wyprawy na Śnieżkę spotkał się z zamieszkującym budę staruszkiem. Według źródeł, wydarzenie miało miejsce 7 września 1670 r., gdy Gryfius miał zaledwie 21 lat. Młody chłopak został później rektorem Gimnazjum św. Magdaleny we Wrocławiu. Zmarł bardzo wcześnie, w wieku 57 lat (6 marca 1706 r.). Literat uwiecznił swoje wspomnienia z wędrówki, wspominając o niebywałej sile starca, który żył z wypasu kóz (później również krów). Nad wyraz krzepki 65 – latek, całe życie spędził w górach. Zimą chadzał w prototypie rakiet śnieżnych – tzw. karplach – owalnych obręczach mocowanych niegdyś do butów. Ich wnętrze wyplecione łykiem, sznurkiem bądź rzemieniem ułatwiało poruszanie się po głębokim śniegu. Drzwi do chaty zabijał belkami i tak spędzał mroźne dni i noce. Mateusz Schuder lub Schoder (gdyż prawdopodobnie o nim mowa), nigdy nie zawitał w dolinie. Według podań Gryfiusa twierdził, iż wiejsko – miejskie powietrze byłoby dla niego przedwczesną zgubą. Zatem, wraz z żoną i synem – Georgiem mieszkał w budzie aż do śmierci. Wiosną rąbał lód na zamarzniętym jeszcze stawie, aby sporych rozmiarów bloki sprzedać w mieście. Gęste od śniegu zimy, zasypywały chatę niemal po dach, odcinając mieszkańców nawet na kilka tygodni od świata. Po latach odnotowano kolejne odwiedziny w rejonie. Tym razem żmudzki stolnik – Teodor Billewicz, w trakcie karkonoskiej wędrówki dostrzegł opuszczoną łódź na tafli jeziora.
Zanim jednoizbowa chatka z murowanym piecem i kominem, sklecona pieczołowicie z drewna przez zręcznych pasterzy doczekała się zmian, minęło prawie dwieście lat. 24 września 1712 r. radca Seidel znalazł informację o śmierci syna Schudera/Schodera. Według ksiąg kościelnych parafii w Cieplicach, Georg zmarł w 1710 r. Tym samym zakończył się pewien etap historii i nastąpiła spora luka w dostępnych informacjach. Nie wiadomo co dokładnie działo się na przestrzeni lat w jednym z najstarszych schronisk w Polsce.
Z podań i obrazów ówczesnych artystów można wyłuskać kilka kolejnych świadectw na ewolucję budy
W 1737 r. lekarz Kaspar Gottlieb Lindner opublikował opis swojej pierwszej wycieczki w Karkonosze. W tym dniu (7 lutego) zeszła potężnych rozmiarów lawina śnieżna nad Małym Stawem. Urodzony w Legnicy, Lindner był również czynnym badaczem przyrody oraz propagatorem dzikich, sudeckich krajobrazów. Gromadząc podania o Duchu Gór – Liczyrzepie, stanowił bogate źródło jeleniogórskich dziejów i karkonoskich faktów. Jedno z nich przetrwało do dziś. Lindner wspominał: "córka dozorcy stawu doprowadziła nas ze Strzechy do czoła lawiny - wyglądało to strasznie i dziko. W czasie spadania lawiny rozległ się olbrzymi huk, a naprzeciw stojący dom strażnika stawu zadrżał w posadach i popękały w nim wszystkie szyby. Ludzie myśleli, że to trzęsienie ziemi i na pewien czas całkowicie stracili słuch. Lód na stawie, który miał prawie dwa metry grubości, został całkowicie rozbity i porozrzucany przez lawinę. Wszędzie dookoła stawu leżały bryły lodu. Woda z jeziora wystąpiła, a ludzie z otoczenia dozorcy stawu przypuszczali, że nie było w nim w ogóle wody i że był cały wypełniony śniegiem. Szkoda było pstrągów, które teraz leżały porozbijane i uduszone.” Z opisu wynikało, iż położenie budy było niejednokrotnie narażone na lawinowe zawieruchy i zniszczenia.
W 1821 r. uczeń kowarskiej szkoły graficznej – malarz Friedrich Tittl stworzył pejzaż, z którego wyciągnięto ważny wniosek. Stary obiekt pasterskiej budy był zlokalizowany (aż do XIX w.) w zupełnie innym miejscu niż obecne schronisko. Nieco wyżej i dalej na północ.
W 1831 r. Adrian Ludwig Richter namalował obraz przedstawiający postać wędrowca na tle gór i Małego Stawu. Tajemnicza postać trzymała dłoń małego chłopca i uginała się pod ciężarem plecaka. Mężczyzna był ubrany w długi płaszcz i czapkę, a w ręku trzymał drewnianą laskę. Tuż za nim kroczył (biały w czarne łaty) pies. Olejna reprodukcja zaginęła, dając wcześniej świadectwo na gospodarzenie budą przez Karola Häring wraz z synem. Właśnie tę parę przedostatnich właścicieli starego schroniska, przedstawił Richter. Jak mówi historia – urodzony w Szpindlerowym Młynie, 4 – letni chłopiec został przeniesiony na plecach przez góry na Śląsk. Adrian Richter poza tym dziełem, był autorem licznych karkonoskich grafik oraz znanego obrazu ilustrującego epicką burzę nad Małym Stawem.
Znany polski poeta, podróżnik i rysownik w jednej osobie, czyli Maciej Bogusz Zygmunt Stęczyński również zapuszczał się w leśne i górskie ostępy Sudetów. Z letniej wędrówki w 1844 r. przyniósł poetyckie wspomnienie karkonoskich stawów. "A przeszedłszy przez górę Srebrnego Grzebienia, Stajemy niespodzianie pełni zdziwienia. Czarny Staw (Wielki Staw) połyskuje się wśród skał ołtarza. Wdzięczy się z odległości, a z bliska przeraża. A u stóp mamy jezioro drugie ( Mały Staw ), Tylko głębsze, smutniejsze, bez ozdób natury, Ponieważ ma wokoło obnażone góry, I posiwiałe barwą kamienie ogromne, Szarpane siłą czasu, leżą wiekopomne. Tam szałas, od pasterzy w lecie zamieszkany, Od gości unużonych bywa odwiedzany, W którym ogień całą noc pali się z łoskotem, A pasterze wokoło śpiąc, leżą pokotem". Stęczyński był także twórcą określenia oryginalnego Rübezahlem – Rzepolicza. Nazwa Ducha Gór została z biegiem lat zmodyfikowana i przeobrażona w słynnego Liczyrzepę.
W 1890 r. krajoznawca z Austriackiego Towarzystwa Karkonoskiego – Edward Petraka opisał swą wędrówkę do Kotła Małego Stawu, zawierając cenne historycznie szczegóły. Jego uwagę przyciągnęła praca strażnika, który „trudnił się hodowlą ryb, a zimą przebijał otwory powietrzne w lodzie.” Według Austriaka „widok stawu i jego otoczenia, oglądanego od schroniska – należy do najwspanialszych cudów natury, jakie mogą dać nam góry.”
W 1901 r. B. Lessenthin w ówcześnie wydanej książce „Karkonosze zimą”, poddał w wątpliwość datę powstania pierwszej budy pasterskiej nad stawem. Dość dokładne opisy oraz ilustracje miłującego narciarstwo wrocławianina, stanowią o istnieniu szopy już w 1654 r. Zaraz po budowie obiektu na stoku Złotówki. W ten sposób zakwestionowano wcześniejsze ustalenia. Okazało się, że historia schroniska sięga głębiej niż sądzono.
Jelenia Góra łączy się z resztą świata – powstały pierwsze linie kolejowe do Breslau i Berlina
Pierwsi wędrowcy zaczęli pojawiać się sporadycznie już w XVIII wieku, ale to rozwój kolei przyniósł prawdziwy boom turystyczny w interesie. W 1831 r. budę obejmuje we władanie Karol Häring, a Karol – junior dokonuje pierwszych zmian w obiekcie. Popyt na noclegi potęgował potrzebę rozbudowy. Syn zdecydował się na stworzenie w pobliżu budynku, miejsca na tymczasową sypialnię. Nowa, ale prymitywna konstrukcja miała zapewnić dach nad głową większej liczbie turystów. W 1872 r. rozebrano więc spróchniałą, ponad 200 – letnią szopę, a w 1883 r. wzniesiono docelowe schronisko. Nowy obiekt był wysunięty już bardziej na południe i stanął bliżej Małego Stawu. Od brzegu jeziora dzieliło go zaledwie 40 metrów, czyli tyle co dziś. Odwiedzany był codziennie przez legendarnego karkonoskiego listonosza w drodze do Schroniska Księcia Henryka i dalej na Śnieżkę.
Przez osiem kolejnych lat (do 1891 r.), schronisko funkcjonowało pod zarządem Häringów, a ściany były niemym świadkiem narodzin jedenaściorga dzieci (w tym trzech chłopców i ośmiu dziewczynek). Karol zmarł w 1897 r., w wieku okrągłej siedemdziesiątki. Kilka lat wcześniej postanowił pozbyć się ciężaru powoli podupadającego schroniska.
4000 talarów – tyle kosztowało schronisko ze sporym stadem bydła w komplecie
Nadeszły gorsze czasy, gdy zubożenie zmusiło gospodarza do pozbycia się interesu. W 1891 r. stery dowodzenia objął radca handlowy z Miłkowa – Henryk Richter. 26 sztuk bydła i potencjał budowlany za okrągłą sumkę, zmotywował inwestora do szybkiego działania. Jako kontynuacja rozbudowy, powstały pierwsze pokoje gościnne oraz dwie sale noclegowe na poddaszu, w pełni umeblowane. Nad całością czuwa i wyróżnia budynek spośród konkurencji, charakterystyczna wieża z dzwonem. Ciekawostką jest pochodzenie odlanego w Jeleniej Górze instrumentu. Sygnatura wskazuje na datę 1861 r., a więc 30 lat przed zakupem i modernizacją schroniska oraz budową samej wieżyczki. Istnieje zatem przypuszczenie, iż Henryk Richter nabył dzwon o wiele wcześniej. Bez względu na zaistniały dylemat, od razu stał się symbolem schroniska. Gospodarz zbudował wygodną dla pojazdów konnych i szeroką na 2,5 m drogę, pod same drzwi obiektu. W 1898 r. nastąpiło oficjalne otwarcie schroniska z prawdziwego zdarzenia. W końcu wystartowała profesjonalna obsługa Teichbaude, czyli Budy Stawowej. Hodowla kóz i pstrągów zmieniła się w usługową działalność turystyczną. Od 1900 r. schronisko przeszło w dzierżawę Józefa Bönsch. Niestety, w 1918 r. Richter podjął decyzję o sprzedaży.
Trójka przedsiębiorczych Niemców i obrotne kobiety, gospodarzyli w Teichbaude aż do czasu rozstrzygnięcia II wojny światowej
W dość konkretnych planach, potencjalni nabywcy roztaczali swoje wizje o luksusowym hotelu dla zamożnych gości. Chciano nawet stworzyć kolonię willi do użytku weteranów wojennych. Przeciwnikami tych idei było Towarzystwo Karkonoskie (ówczesne Riesengebirgsverein). Członkowie rozpoczęli medialną kampanię, aby zapobiec nadmiernej komercjalizacji schroniska. Akcja miała na celu zaciekawienie ofertą kupna zasobniejszych w aktywa działaczy klubu. Wkrótce zamysł zrealizowano, a nowym właścicielem Teichbaude został Franz Krauss. Niemiec gospodarzył już w sąsiedniej Hampelbaude (obecnej Strzesze Akademickiej) od 1883 r. Stosując się do zaleceń stowarzyszenia, zachował projekt przebudowy z pracowni architektonicznej Braci Albert z Jeleniej Góry i wystartował z remontem. Rysunki nowej bryły Chaty nad Stawem, powstawały na przełomie lat 1922/1923. W drodze na Strzechę Akademicką, kilkadziesiąt metrów od Teichbaude, znalazł się głaz z wykutym imieniem i nazwiskiem gospodarza oraz datą 1922 r. Nie do końca wiadomo czy upamiętnił rozpoczęcie modernizacji, czy budowę drogi. Pewnym jest, że w chacie, znalazła się ostatecznie pełnowymiarowa kuchnia i jadłodajnia.
1 maja 1927 r. (niektóre źródła mówią o 1928 r.) nadeszła era znanego sportowca – Paula Haase oraz jego żony Grety. Pod ich opieką, schronisko nabrało życia, stając się powoli centrum sportów zimowych. Na pierwsze ślady gospodarstwa można trafić w aktach sądowych z 1932 r., kiedy w sierpniu Haase złożył wniosek o przedłużenie dzierżawy. Wpis z 29 grudnia mówi o zarejestrowaniu firmy „Kleine Teichbaude Paul Haase” i określeniu właściciela oraz dzierżawcy w jednej osobie. Paul korzystając z wcześniejszego projektu Braci Albertów, w 1934 r. dobudowuje północne skrzydło budynku. Wkrótce później umiera (1 czerwca 1934 r.), a palmę dowodzenia przejmuje wdowa. Greta Haase, z domu Müller rejestruje własną działalność już 2 lutego 1935 r., aby pod szyldem „Kleine Teichbaude Paul Haase in Brückenberg im Riesengebirge” przez rok samodzielnie kontynuować pracę zmarłego męża. Z końcem marca 1938 r. postanowiła nie ciągnąć dalszej przygody z prowadzeniem gospodarstwa i rezygnując, osiadła w Zieleńcu w Górach Orlickich. Na miejscu objęła we władanie całkiem nowe (powstałe 10 lat wcześniej) schronisko Hindenburgbaude, które spłonęło w 1946 r. Działalność karkonoskiej firmy zamknęła dopiero 28 sierpnia 1938 r.
Tuż przed wybuchem II wojny światowej, opieką nad Teichbaude zajęła się osobiście właścicielka – Margarete Römer. Prężna Niemka przyszła na świat w Hampelbaude jako córka Franza Kraussa. Była później żoną Heinricha Richtera, a po jego śmierci, ok. 1920 r. została właścicielką schroniska prowadzonego przez dzierżawców. Z historii wynika, iż zarówno Richter, jak i Krauss zarządzali Teichbaude. Kontrowersyjna wydaje się jednak opcja, jakoby Margarete mogła przejąć akt własności schroniska po ojcu, które wcześniej zakupił jej mąż. Zwłaszcza, że ostatnim właścicielem był całkiem niespokrewniony z nimi Paul Haase i jego żona. Jednakże kilka dostępnych źródeł dostarcza podobnych i wciąż rozbieżnych informacji. Tymczasem Margarete ponownie wyszła za mąż, a wybrankiem był dyrektor oddziału Deutsche Bank w Elberfeld, Werner Römer. W 1933 r. znów ostała się wdową. Czworo dzieci wymagało nieprzerwanych zasobów energii i namnożyło obowiązków. Starszy syn został oficerem Wehrmachtu, a (nieznana imieniem) córka w 1938 r. zajęła się schroniskiem. Młodsze pociechy uczęszczały jeszcze do szkół. Margarete Römer nadal była atrakcyjną partią, nie tylko w najbliższej okolicy. Wspólnie z bratem rządziła w Hampelbaude (Strzesze Akademickiej), gdzie wartość hipoteczna udziału opiewała na 100 tys. marek. Do tego należy dodać mieszkanie w Jeleniej Górze, willę w Karpaczu i pokaźną rentę po mężu. Teichbaude wyceniano na 80 tysięcy marek. Okrągła suma majątku dawała jej szacunek wśród mieszkańców. Poza tym, 50 – latka była niezwykle pracowita i obrotna w interesach. Ambitna i godna zaufania, cieszyła się wyjątkowo dobrą opinią w mieście. Jeszcze przed wybuchem wojny, roczny czynsz od dzierżawców ze schroniska przynosił 10 tys. marek. Dom nad Stawem święcił wówczas tryumfy. Obsługiwano ogrom turystów i zatrudniano dużą ekipę personelu. Panie Römer wspólnie prowadziły schronisko, gdzie matka sprawowała władzę przy bezpośrednim nadzorze córki. Wieść o ich dalszych losach zaginęła pośród sterty dokumentów. Białą plamę częściowo wypełnił i domknął z końcem wojny – Franz Hövel. Ostatni niemiecki właściciel na Teichbaude.
Powojenne dwudziestolecie, czyli kilkunastu gospodarzy przejmuje stery schroniska, ochrzczonego polską Samotnią
Koniec II wojny światowej przyniósł zmiany również w karkonoskiej turystyce. Do polskiego schroniska wkroczył Stanisław Staroń z Krakowa, który prawdopodobnie jako pierwszy określił je mianem Samotni. Początkujący gospodarz znalazł się od 1945 r. pod zarządem Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Zaledwie kilka lat później, w 1949 r. obiekt przeszedł gruntowny remont. W wyniku fuzji PTT z PTK, powstało Polskie Towarzystwo Turystyczno – Krajoznawcze, które w 1950 r. w pełni przejęło wszystkie prawa do Samotni. Wśród innowacyjnych pomysłów PTTK wystartowała organizacja dwutygodniowych wczasów turystycznych, które nie przyniosły rezultatów i powodzenia. Działacze przystąpili więc do poważnych remontów i w 1954 r., schronisko zostało rozbudowane od zachodniej strony. Trzy lata później nastąpiła kolejna modernizacja i nieznaczne zwiększenie przestrzeni obiektu.
Stanisław Staroń ustąpił miejsca następnym gospodarzom. W przeciągu niespełna 10 lat, do tematu dobrego i przede wszystkim efektywnego prowadzenia działalności, podeszło kilkunastu mężczyzn i tylko 2 kobiety. Śmiałkowie: Henryk Zienkiewicz, Bachman, Gawlik, Franciszek Niepsuj, Bronisława Banaszowa, Zbigniew Pawłowski, Stanisław Waloszek, Aleksander Zajkowski, Wojciech Wasilewski, Bronisław Pietkiewicz, Zenon Pietrzak, Cezary Marcinkowski, Janusz Cibor i Zofia John – stanęli w szranki z jednym z najstarszym i najbardziej urokliwych miejsc na polskiej mapie Karkonoszy. Zmieniał się stan techniczny Samotni, która zaczęła podlegać ochronie konserwatora zabytków. Zwiększyła się liczba turystów, którzy coraz liczniej odwiedzali góry. W drodze na karkonoską królową Śnieżkę, chętnie zatrzymywali się na krótki wypoczynek w klimatycznej Samotni. Dobiegł końca 1965 rok.
Złota era Waldemara Siemaszko – 1966 - 1994
„Krótko po tym jak się poznaliśmy, dostałam od Waldka kartkę z Samotnią, na której napisał, że musimy się kiedyś spotkać właśnie tutaj. Do dziś mam ją w albumie” – wspomina Sylwia Siemaszko. Spełnieniem marzeń małżeńskiej pary stał się dom i gospodarstwo prowadzone w schronisku. 13 czerwca 1966 r. plan się ziścił i państwo Siemaszko rozpoczęli działalność w Samotni. Miejsce zyskało nie tylko nowych właścicieli, ale i niepowtarzalną atmosferę.
W 1967 r. wystartowały zawody narciarskie w slalomie specjalnym i gigancie, które organizowano z małymi przerwami do 1981 r. Międzynarodowe zmagania zainicjowane przez Siemaszków wraz z grupą przyjaciół, zostały ostatecznie zakończone ze względu na ścisłą ochronę rezerwatu. Wcześniej, przed 16 stycznia 1959 r. – datą powstania Karkonoskiego Parku Narodowego, w Wielkim Żlebie, dokładnie drugiego dnia Wielkanocy rozgrywano „Slalom Wiosenny”. W trakcie kolejnych zawodów – „Slalomu Czekoladowego” można było zdobyć szczególny odcień opalenizny w letnich strojach lub w trakcie stromego zjazdu bez trzymanki wylądować w błocie. Okolice schroniska odżyły, imprezy sportowe i spotkania kulturalne na stałe zagościły w kalendarzu Samotni. Pod dachem odbywały się przeglądy filmów i przeźroczy w dobranej tematyce górskiej. Przez wiele miesięcy mieszkał tu Egon Myśliwiec – zawodnik, trener i propagator narciarstwa. Przygotowując się do mistrzostw świata, trenował w żlebie naprzeciwko schroniska. W Małym Stawie działali płetwonurkowie, biorąc udział w zawodach o „Błękitną Wstęgę Samotni”. Pomimo, że uczestnicy przy okazji usuwali wszelkie zanieczyszczenia z dna stawu, organizatorów zmuszono do rezygnacji z dalszej ingerencji w rezerwat. Po wielu latach, w 1995 r. Karkonoski Park Narodowy zmienił zdanie na temat bezpośredniego, negatywnego wpływu rozgrywek narciarskich na przyrodę i przywrócono konkurencję (obecnie już pod patronatem – im. Waldemara Siemaszki) o „Puchar Samotni”. Zmagania odbywają się rokrocznie, do dziś. Ciekawostką jest, iż wydarzenie początkowo planowano nazwać „Kaziukami”, ze względu na drugie imię (Kazimierz), pochodzącego z Wileńszczyzny Waldemara.
Lata 70 – te upływały pod hasłem remontów i modernizacji w schronisku. Pod czujnym okiem państwa Siemaszko, powstała pierwsza w Sudetach biologiczna oczyszczalnia ścieków, a za sprawą wrocławskich przyjaciół, źródło systemów grzewczych zmieniono z węgla koksowego na olej. W 1973 r. rozpoczęła działalność prawdopodobnie jedyna w tamtych czasach, samoobsługowa wypożyczalnia nart. Budynek zwiększył możliwości noclegowe do 65 miejsc wydzielonych w pokojach. Dobudowano również garaż na pierwszy karkonoski – kanadyjski skuter śnieżny. Szereg udoskonaleń przeszły pomieszczenia kuchenne i pralnia. Siemaszko dbał, aby wszystkie zabiegi odbywały się zgodnie z ekologiczną normą, wychodząc naprzeciw technologii. Z zamiłowania do gór i pod szczególną opieką małżeństwa, obiekt z ruin podniesiono do rangi „perły w Karkonoszach”. W pełnym rozkwicie, Samotnia została uhonorowana licznymi nagrodami wyróżniając się wśród pozostałych obiektów turystycznych w kraju. Poza tłumem turystów, można było tu spotkać dyżurujących ratowników Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Na miejscu funkcjonowała również mała filia urzędu pocztowego . Dalsze plany rozwoju brutalnie przerwała przeprowadzona w 1975 r. ekspertyza techniczna, wykazując nierentowność planowanych, kapitalnych przeróbek. Wtedy pojawił się kontrowersyjny pomysł o nadaniu budynkowi funkcji muzeum górskiego. Na szczęście zrezygnowano z projektu, a po wzmocnieniu najstarszej części dachu, zapomniano o wizji drastycznych zmian. Podstemplowany (w 1976 r.) strop w sali bufetowej oraz na klatce schodowej, przetrwał do czasów obecnych. Każdy, kto na przestrzeni lat choć raz przyczynił się do polepszenia warunków bądź w jakikolwiek inny sposób wspomógł działalność, miał szansę na specjalne, jedyne w swoim rodzaju i kraju odznaczenie „zasłużonego dla schroniska”. Tytułem cieszyło się spore grono bywalców domu nad stawem.
Waldemar Siemaszko założył wraz z przyjaciółmi Szkołę Górską Przewodnictwa i Narciarstwa. Znalazł sposób, aby dosłownie wyciągnąć pilotów wycieczek z autokarowych foteli i wyprowadzić bezpiecznie na szlaki. Zyskał sobie niebywały szacunek i wsparcie wśród okolicznej grupy przewodników. W Przeglądzie Pożarniczym z 1967 r., znajduje się szczegółowy opis pożaru w niedaleko położonym schronisku im. Bronka Czecha, gdzie Siemaszko z ekipą Klubu Wysokogórskiego czynnie wspomagał akcję ratowniczą. Gospodarz własnoręcznie zerwał okazały szyld z nazwą schroniska i zabrał tablicę do Samotni. Ocalały dobytek miał być rozdzielony pomiędzy Strzechę Akademicką, a Samotnię. Wcześniej jednak wszystko zostało rozgrabione przez nieznanych sprawców.
Prawdziwie dobry duch i niezwykła postać, zginął tragicznie 10 lutego 1994 r. na oblodzonym zakręcie drogi, w okolicach świątyni Wang w Karpaczu. Zasłużony dla PTTK, ratownik GOPR, przewodnik i honorowy obywatel miasta, miał wówczas 63 lata. Auto terenowe spadło z kilkumetrowej skarpy, na niezabezpieczonym odcinku trasy. Waldemar Siemaszko był jedyną ofiarą nieszczęśliwego wypadku, podczas którego podobno nie odniósł śmiertelnych obrażeń. Jak podają źródła zmarł, gdyż lekarka z karetki pogotowia i świadkowie nie potrafili udzielić pierwszej pomocy. Zapewne nie spodziewał się, że pamiątkowa tabliczka z jego nazwiskiem szybko znajdzie się na symbolicznym cmentarzu ofiar gór w Dolinie Łomniczki, którego był współpomysłodawcą.
Od tej pory wypieszczone dziecko legendarnego gospodarza – Samotnia nosi imię Waldemara Siemaszki, a ukochana córka wraz z mamą obejmują stery schroniska. Warto nadmienić, iż zanim Siemaszko zamieszkał nad Małym Kotłem, sprawował opiekę nad Kochanówką (510 m n.p.m.), położoną tuż przy wodospadzie Szklarki. Zatem, administrowanie specyficzną nieruchomością nie było mu obce. Pasję do gór miał we krwi, ale nadal z wielką rozwagą podchodził do żywiołu. Był jednym z pierwszych w Polsce absolwentów Instytutu Lawinowego w szwajcarskim Davos. Nauka w specjalistycznej szkole była prawdopodobnie wynikiem tragicznej w skutkach lawiny w Białym Jarze (1968 r.). Siemaszko brał czynny udział w historycznej akcji ratowniczej.
Schronisko PTTK Samotnia im. Waldemara Siemaszki, czyli wyraźne STOP dla komercji w górach. Bitwa o legendę i klimat
Sylwia Siemaszko (żona Waldemara) wspólnie z córką Magdaleną kontynuowały dzierżawę schroniska. Duży wpływ na dalszy rozwój domu miał fakt, iż zmarły gospodarz dbał tu o każdy kąt nie tylko sporym nakładem finansowym, ale również sercem. Samotnia od początku gospodarowania rodziny Siemaszków była własnością PTTK, ale to nie towarzystwo płaciło za remonty i wszelkie modernizacje. Po 19 latach, w 2013 r. nastąpił niespodziewany zwrot akcji. Zarząd Spółki Sudeckie Hotele i Schroniska PTTK zdecydował o rozpisaniu konkursu na nowego dzierżawcę. Ogromne kontrowersje wzbudziło główne kryterium wyboru, określone przez właściciela. Najwyższa oferta pieniężna miała zdecydować o wygranej. Dopiero w tle znajdował się pomysł na dalsze prowadzenie i rozwój Samotni oraz dotychczasowe doświadczenie. W szranki stanęły panie Siemaszko oraz Artur Domański – przedsiębiorca prowadzący restaurację w Karpaczu i bar na szczycie Śnieżki. Czyhające niebezpieczeństwo przejęcia schroniska przez restauratora oraz narzucenie komercyjnych zwyczajów, wywołało niemałą burzę w środowisku miłośników Karkonoszy. Wówczas, na Śnieżce obowiązywał zakaz zjedzenia własnej kanapki w obiekcie, a toalety dla turystów pozostawały płatne. Niestety, oferent zaproponował miesięczną stawkę czynszu wyższą o ok. 3 tys. zł, względem Siemaszków. Zaakceptował przewidziany remont i przedstawił własny plan rozwoju marketingowego, z wykazaniem środków na realizację tychże.
Do walki o zachowanie dotychczasowego stylu gospodarstwa w Samotni stanęły całe rzesze ludzi, w tym ogromna część osobowości ze świata filmu, estrady, telewizji, czy polityki. Wszyscy ramię w ramię, w liczbie ponad kilkunastu tysięcy, podpisali się pod apelem w mediach społecznościowych. Dla nich nie liczyła się cena dzierżawy, ale powstrzymanie wszechobecnej, wdzierającej się w górskie klimaty komercji. Do akcji „Ratujmy Samotnię” dołączyło również Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego – „Schronisk w polskich górach jest dużo. Ale dar kumulowania nadzwyczajnych emocji posiadają jedynie niektóre”. Podkreślano brak luksusów i atrakcyjną prostotę, która mieściła w swych wnętrzach unikalne wspomnienia i emocje wędrowców. Minister zaoferował nawet ewentualne wsparcie finansowe dla Samotni, aby zatrzymać cenny ośrodek kultury w niezmienionej formie. W tysiącach wiadomości, przypomniano urzędnikom PTTK o prawdziwej idei stowarzyszenia, które powinno wspierać turystykę górską, zamiast nastawiać się wyłącznie na zysk. W mediach ukazała się niezwykle trafna laurka, jasno obrazująca podejście turystów do domu w Kotle Małego Stawu. „Dla wielu z nas Samotnia jest czymś więcej niż tylko przyjaznym domem na szlaku górskich wędrówek. To tutaj z okazji finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej, co roku można spotkać najwybitniejszych polskich himalaistów. To tu narodziły się i są kontynuowane legendarne imprezy, takie jak narciarski Memoriał Waldemara Siemaszki czy Lawina. To tu odbywają się festiwale filmów górskich, szkolenia Zimowej Szkoły, warsztaty fotograficzne i wiele innych akcji i wydarzeń. Tego wszystkiego by nie było, gdyby nie Magda i jej mama”. Wyjątkowa magia miejsca w końcu zwyciężyła, ale spółka znacznie podniosła stałe opłaty rodzinie Siemaszków. Magda Siemaszko – Arcimowicz musiała przystać na czynsz zaproponowany przez konkurencję, który opiewał na kilkanaście tys. zł. Stawka i jej ekspresowy skok były horrendalne. Do tego doszły obowiązkowe inwestycje w obiekcie. W przypadku nie podołania umowie, dzierżawca miał możliwość odstąpienia po roku. Gdyby konkurs nie został unieważniony, to Artur Domański zarządzałby dziś Samotnią. Na szczęście stara – nowa właścicielka do tej pory nie poddała się narzuconym przez PTTK warunkom i wciąż utrzymuje się na powierzchni. Stowarzyszenie dopięło swego i zbiera comiesięczne zyski z nawiązką.
Na przekór nazwie, w Samotni zawsze rozbrzmiewa gwar turystów i stałych bywalców domu. Magdalena Siemaszko – Arcimowicz kontynuuje rodzinną tradycję
Odkąd sięga pamięć karkonoskich turystów, Samotnia zawsze była pełna ludzi. Można chłonąć górski klimat lub ukryć się przed trudem życia codziennego w jednym z najpiękniejszych zakątków Małego Stawu, ale nigdy nie jest się samotnym. Pośród szerokiej i wciąż aktualizowanej oferty obiektu, istnieje możliwość organizacji specjalnie dostosowanych imprez lub wydarzeń. Stałym punktem programu jest wciąż funkcjonująca szkoła górska, która poza szkoleniami narciarskimi, skiturowymi, lawinowymi, czy wspinaczkowymi, obejmuje wycieczkę „Karkonosze w jeden dzień”, przejście całego pasma bądź obóz sylwestrowy. Różne kursy można odbyć całą rodziną, w skrojonym na miarę pakiecie – „Mama, tata, góry i ja”. W schronisku znajduje się obecnie 50 miejsc noclegowych, w różnych układach pokoi, od jedno – do 10 – osobowych. Każdy wyposażony jest w umywalkę, a współdzielone łazienki znajdują się w korytarzach na piętrach. Domowa kuchnia oraz bufet oferują całodzienne, pełne wyżywienie. Wśród gastronomicznych specjałów, warto spróbować barszczu z kołdunami – nagrodzonego I miejscem w Konkursie na Produkt Regionalny LGD Ducha Gór 2013. Inną delicją jest kasza gryczana ze szczypiorkiem i kefirem.
Zamiast telewizji, swoje podwoje otwiera czynna w głównym biurze biblioteka, z szeroką gamą książek o różnej tematyce. W sali „Pod Dzwonem”, na I piętrze istnieje możliwość zorganizowania konferencji, wykładów, kursów, czy nawet zajęć lekcyjnych. Przestrzeń jest wystarczająca dla 30 osób, a właściciel zapewnia odpowiedni sprzęt audiowizualny. Lokalny nadajnik WiFi, poprzez łącze radiowe z dachu siedziby GOPR w Jeleniej Górze, dostarcza stały internet. W przeciągu roku, w Samotni odbywają się śluby, szkolenia, imprezy firmowe lub inne spotkania na niszy kulturalno – sportowej. Działa tu Punkt Informacji Turystycznej i ścianka wspinaczkowa. Wypożyczalnia sprzętu turystycznego oraz Centrum Skiturowe z możliwością testów, zakupu i jazdy na każdym poziomie zaawansowania. Poza corocznym Pucharem Samotni, rozgrywany jest międzynarodowy, letni marszozbieg na trasie Śnieżka – Samotnia. Pomysłodawcą „Lawiny” została Magdalena Arcimowicz wraz z Ewą Włodygą, Romą i Romanem Zachariasiewicz oraz Januszem Cichem. Rozgrywany jesienią, spektakularny zbieg ze szczytu góry zajmuje najlepszym mniej niż 20 minut. “Lawina” mierzy ok. 6 km i co roku porywa większą liczbę zawodników. Marek Arcimowicz - mąż Magdy, autor zdjęć do „National Geographic”, nepalski przewodnik i podróżnik połączył ludzi Himalajów z Jurkiem Owsiakiem i turystami z Karkonoszy, poprzez udział w licytacji. Jest inicjatorem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, która gra co roku, na dzień przed tą właściwą. Można wtedy nabyć cenne przedmioty wystawione na aukcję przez zdobywców ośmiotysięczników. Wydarzenie przyciąga prawdziwych górskich wyjadaczy.
Magdalena Arcimowicz skończyła turystykę i rekreację na Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu. Przez pewien czas była trenerem narciarstwa w klubach sportowych: Śnieżka oraz Grań. W Samotni zajęła się Szkołą Górską, logistyką, marketingiem, kontaktem z urzędami i organizacją imprez. Kobieta z pasją do dalekich podróży i kuchni indyjskiej. Aktywnie zaangażowana w wolontariat w schronisku dla bezdomnych zwierząt, w Jeleniej Górze. Po śmierci ojca, wraz z mamą postanowiła kontynuować jego pracę w Samotni. Całe dzieciństwo spędziła nad Małym Stawem. Wspomnienia z tych czasów rzadko przewijają się w jej opowieściach. Ratownik górski przezwany Szatanem, zjeżdżał na nartach do miasta po mleko, gdy była jeszcze małym dzieckiem. Wtedy najpopularniejszym i jedynym środkiem transportu były narty oraz konie. Korzystano także z sań. Dopiero później wkroczyły auta z napędem na cztery koła lub skutery śnieżne. Dziś, Magda Arcimowicz jest matką dwójki dzieci i nadal troszczy się o każdy kąt w zabytkowym już schronisku. Nie wybrała sobie tej drogi na życie, ale z sercem prowadzi kultową już Samotnię.
Niebieskim szlakiem spod świątyni Wang, przez Polanę Karkonoską wprost do Samotni
Do schroniska wiedzie łagodnie pnąca się ku górze trasa, spod kościółka w Karpaczu. Średnie przejście zajmuje nieco ponad godzinę lub dłużej w warunkach zimowych. Na Starej Polanie, gdzie niegdyś stało Schlingelbaude (Schronisko im. Bronisława Czecha), znajduje się rozejście szlaków. Żółty prowadzi przez Pielgrzymy na Słonecznik i dalej ku Przełęczy Karkonoskiej, na Odrodzeniu skończywszy. Niebieskim można dostać się wprost do Małego Stawu, wstępując po drodze (wyłącznie latem ze względu na zagrożenie lawinowe) do Domku Myśliwskiego. Przysłowiowy rzut beretem od Samotni, na górskiej łące – Złotówce stoi Strzecha Akademicka (1258 m n.p.m.), skąd ścieżka wiedzie aż na sam szczyt karkonoskiej królowej – Śnieżki. W sąsiedzkiej odległości, zaledwie kilkanaście minut od Samotni, położony jest czeski hotel Luční Bouda (1410 m n.p.m.) i pasmo Kozich Grzbietów. Brzegiem Małego Stawu biegnie fragment czerwonego Głównego Szlaku Sudeckiego. Tam, gdzie las ustępuje miejsca kosodrzewinie, w Kotle Małego Stawu na wysokości 1195 m n.p.m., wyłania się charakterystyczny dach i wieżyczka. Schronisko PTTK Samotnia im. Waldemara Siemaszki od setek lat przyciąga wędrowców.
Nie zapominajcie o Samotni w czasie epidemii
Schronisko Samotnia
Wybrane uwagi lub komentarze mogą zostać opublikowane pod artykułem.
0 Komentarzy